- Wiem.
Jego twarz wciąż pozostawała doskonale nieruchoma, co bardzo deprymowało Millę. Zresztą wszystko w tym człowieku było deprymujące, chociaż pewnie mogłaby minąć go na ulicy w ogóle nie zwrócić na niego uwagi. Nie sprawiał wrażenia szaleńca, psychopatycznego mordercy Wręcz przeciwnie, wyglądał na opanowanego człowieka, który do wszystkiego odnosił się obojętnie. an43 97 Jego krótko obcięte czarne włosy i twarz pokryta jednodniowym zarostem nie wzbudzały podejrzeń. Oliwkowy T-shirt był czysty, tak jak czarne dżinsy i buty na grubej podeszwie. Krótkie rękawy koszulki opinały bicepsy mężczyzny; raczej żylaste niż napakowane, z wyraźnie widocznymi mięśniami i żyłami. Jeśli w ogóle miał przy sobie jakąś broń, to chyba tylko w bucie. Nie było to specjalnie pocieszające, tak samo zresztą jak pozornie swobodna i zrelaksowana poza przybysza. Wąż mógł uderzyć bez ostrzeżenia, ale na myśl przyszedł jej nie wąż, tylko pantera. Jak to było u Ogdena Nasha? „Gdy woła pantera, zamieraj". Problem polegał na tym, że ona sama przywołała tę panterę i teraz musiała jakoś sobie radzić. Oprócz tego jednego momentu, gdy spojrzał na kurczowo splecione dłonie przerażonych kobiet, nie oderwał wzroku od twarzy Milli. Nawet na chwilę. I to właśnie było najbardziej denerwujące. - Słyszałam, że potrafisz odnajdywać ludzi - powiedziała ostrożnie. Joann poruszyła się gwałtownie za jej plecami. - Millo... - zaczęła ostro. Milla wiedziała, co chce jej powiedzieć przyjaciółka. Że to bardzo zły pomysł, że powinna to przemyśleć, i tak dalej. Wzrok Diaza nawet nie drgnął. Milla gestem uciszyła Joann. - Czasami - odparł mężczyzna. - Jednooki facet, który był na spotkaniu pod kościołem w Guadalupe. Chcę go znaleźć. an43 98 - To pionek. Nic nie znaczy - jego wymowa zdawała się dziwna, tak jakby angielski nie był jego ojczystym językiem. Posługiwał się nim perfekcyjnie, miał teksaski akcent, ale coś - oprócz nazwiska - zalatywało tu Meksykiem. Nie, mogła się założyć, że gość nie urodził się w Stanach. - Dla mnie jest ważny - powiedziała, oddychając płytko. Znów czuła szansę, gdzieś, tuż-tuż, w zasięgu ręki. Ten człowiek mógł jej naprawdę pomóc w poznaniu losu syna. Może i był diabłem, nieważne. Jeżeli tylko diabeł może jej pomóc, niech i tak będzie. - Dziesięć lat temu porwano mojego sześciotygodniowego synka - ciągnęła. - Mój były mąż jest lekarzem; on i jego koledzy założyli mały, darmowy szpital w jednym z biedniejszych rejonów Chihuahua. Mieszkaliśmy tam przez rok. Tam urodziło się moje dziecko. Poszłam na targ, napadło mnie dwóch mężczyzn. Wyrwali mi dziecko, ale ja walczyłam: zdołałam wydrapać lewe oko temu, który odebrał mi synka. Wtedy ten drugi pchnął mnie w plecy nożem i obaj uciekli. Od tego czasu nie widziałam swojego dziecka. Coś błysnęło w jego oczach, spojrzał na nią z uwagą.