- Musimy już iść, ale mam nadzieję, że zobaczymy się wieczorem - odezwał się grzecznie Lorenzo, zanim Jodie zdążyła dać upust swoim uczuciom.
- Straszna snobka - poskarżyła się, kiedy Lorenzo otworzył przed nią drzwi auta. - Nie chcę tam iść dziś wieczorem - rzuciła Jodie gwałtownie, jak tylko zapalił silnik. - To nie ma sensu. - Teraz trudno byłoby nie pójść - odpowiedział spokojnie. - Będziemy oczekiwani. Jodie doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna być wdzięczna Lorenzowi. Przełożył swoje spotkania, żeby móc tu z nią przyjechać, a ona teraz kaprysi. Lorenzo obserwował profil Jodie. Rozumiał, że perspektywa spotkania z byłym narzeczonym i jego dziewczyną może ją przygnębiać. Dlaczego więc tak bardzo chciała tu przyjechać? A dlaczego on sam nie docisnął gazu, nie pojechał do hotelu i nie zabrał jej do Woch, zanim zmieni zdanie? Kiedy się już tam znajdą, będzie miał przed sobą cały rok... Cały rok na przekonanie jej, żeby z nim została. Bo przecież tego właśnie chciał, czyż nie? A jeżeli tak? Po prostu czuł, że to byłoby łatwiejsze niż rozstanie. Małżeństwo daje mężczyźnie świadomość celu i poczucie stabilizacji. Wcześniej nigdy o tym nie myślał, ale właśnie teraz zdał sobie z tego sprawę. W końcu byli małżeństwem i wiele praktycznych względów przemawiało za tym, że powinni nim pozostać. Teraz, kiedy Jodie pogodziła się z przeszłością, czuł, że mogliby stworzyć dobry związek. Jodie zyskałaby ochronę męża i życie w luksusie. Gdyby zechciała, mogliby mieć dzieci. Nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale teraz zrozumiał, że byłoby to korzystne również ze względu na przyszłość Castillo. No i Jodie z pewnością nie porzuciłaby dziecka. Postanowił nie podejmować żadnych wiążących decyzji, zanim zobaczy reakcję Jodie na widok eksnarzeczonego. Jeżeli później uzna, że ich małżeństwo ma przed sobą przyszłość, powie jej o tym po powrocie do Włoch. Jodie naprawdę żałowała, że kiedykolwiek wspomniała o przyjeździe tutaj. Stała teraz przed lustrem i drżącą dłonią wygładzała nieistniejącą zmarszczkę na doskonale skrojonych, kremowych spodniach. - Jesteś gotowa? Lorenzo wszedł do sypialni. Jego wygląd dokładnie odzwierciedlał osobowość. Wysoki, ciemnowłosy, nieprzyzwoicie wprost przystojny i jeszcze bardziej arogancki, męski w każdym calu, obiekt pożądania wszystkich kobiet, bez wyjątku. Zauważyła, że się jej przygląda, ale szybko zrozumiała, że nie powinna liczyć na komplement. Ruszyła do drzwi, ale Lorenzo zatrzymał ją. Przez jedną, szaloną chwilę obiegły ją różne wyobrażenia. Lorenzo bierze ją w ramiona i odmawia wyjścia; Lorenzo mówi jej, że chce zostać i kochać się z nią; Lorenzo wyznaje jej miłość. Słowa Lorenza dotarły do niej dopiero po dłuższej chwili. - Uważam, że powinnaś go dziś założyć. Spojrzała na znajomy pierścionek ze szmaragdem. - To twój pierścionek zaręczynowy i symbol naszego związku. Bez słowa sięgnęła po pierścionek, ale Lorenzo potrząsnął głową, ujął jej dłoń i własnoręcznie wsunął pierścionek na jej palec. Do oczu Jodie napłynęły łzy. Łzy, które uświadomiły jej, jak głęboko jest w nim zakochana. Dojazd do domu rodziców Johna nie trwał długo. W ogrodzie rozstawiono duży namiot, a na przylegającym do domu polu już stało kilka rzędów zaparkowanych samochodów. Przy wejściu powitał ich młody kuzyn Johna, który poznał Jodie, przez chwilę wpatrywał się w nią głupawo, a potem się zarumienił. - Chyba powinniśmy najpierw odszukać rodziców Johna - powiedziała do Lorenza. - Chyba tak - zgodził się. - Co tam masz? - zaciekawiła się na widok małej paczuszki w jego dłoniach. - Ręcznie wykonane czekoladki dla gospodyni - odpowiedział i dodał: - Mam też dwanaście butelek wina dla gospodarza. Jodie rzuciła mu zagadkowe spojrzenie, sięgnęła do torebki i wyciągnęła niemal identycznie zapakowaną paczuszkę. Roześmiała się, po raz pierwszy swobodnie i naturalnie, odkąd przybyli do Anglii. - Jodie! Lucy mówiła, że spotkała cię dziś w mieście! Na widok matki Johna uśmiech Jodie przygasł. Instynktownie przysunęła się bliżej Lorenza. Sheila obrzuciła ich oboje ostrym, taksującym spojrzeniem. Jodie dumnie uniosła podbródek i spojrzała na nią. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy? - spytała spokojnie. - Pozwól, że ci przedstawię mojego męża. - Twojego męża? Lucy coś wspomniała, ale nie była pewna... A to dopiero niespodzianka! - Matka Johna roześmiała się piskliwie. - I pomyśleć, że martwiliśmy się o twoje złamane serce. - Jodie przekonała się bardzo szybko, że cielęce zauroczenie nic nie znaczy w obliczu prawdziwego uczucia. - Uśmiech Lorenza złagodził ostrość jego słów, ale Jodie nie była wcale zdziwiona zimnym błyskiem w jego oczach. - No cóż, mam nadzieję, że wy oboje będziecie bardzo szczęśliwi, panie... - zaczęła Sheila obłudnie. - Lorenzo Niccolo d'Este, książę Montesavro - przedstawił się Lorenzo. - Książę? - zapytała Sheila słabo. Lorenzo skłonił głowę na znak potwierdzenia. - Ale proszę nazywać mnie Lorenzo - dodał gładko. Nagle Jodie zaczęła się bawić całą tą sytuacją. - A jak się miewa radny Higgins? - zapytała słodko. - Ojciec Johna jest radnym - zwróciła się z wyjaśnieniem do Lorenza. Zauważyła, że twarz matki Johna zaczyna się pokrywać nietwarzową purpurą. Nagle przypomniała sobie wszystkie te okazje, kiedy rodzice Johna dawali jej odczuć, że uważają ją za tylko trochę gorszą od nich. Wiedziała, że zachowuje się nagannie, ale w końcu to bywa czasami ogromnie przyjemne. Zaczęli teraz przyciągać powszechną uwagę, bo goście rozpoznali Jodie i po chwili obserwowano ich już zupełnie otwarcie. Lorenzo podtrzymywał ją troskliwie pod łokieć, prawdopodobnie nie chciał, żeby się potknęła na wysokich obcasach, przynosząc wstyd im obojgu. - Jodie! - odwróciła się natychmiast szeroko uśmiechnięta na dźwięk ciepłego głosu miejscowego lekarza. - Doktor Philips! Uścisnął ją z entuzjazmem i uśmiechnął się z aprobatą. - Świetnie wyglądasz! - Włoskie jedzenie i włoskie słońce mi służą. - I włoski mąż - wtrącił Lorenzo i cała trójka roześmiała się wesoło. - Nie powinienem tego mówić - doktor zniżył głos do szeptu - ale zawsze uważałem, że szkoda cię dla Johna. Niebrzydki chłopak, ale słaby charakter, no i całkiem pod pantoflem matki. - Biedny John - teraz Jodie parsknęła śmiechem. Lorenzo wziął dwa kieliszki wina z tacy przechodzącego kelnera i podał jeden Jodie. Wciąż jeszcze nie spotkali Louise ani Johna, chociaż Jodie zauważyła w przelocie rodziców Louise. Zawsze lubiła jej matkę, ale nie miała ochoty jej teraz widzieć. Jako matka musiała przecież brać stronę swojej córki, niezależnie od jej zachowania. Zresztą, pomyślała Jodie, jeżeli John i Louise się kochają, to powinni być razem. Ją to już nie obchodziło. Jej życie i uczucia były gdzie indziej. Spojrzała na Lorenza i wyobraziła sobie, że proponuje mu powrót do hotelu, a on się skwapliwie zgadza. Westchnęła, porzucając to nieprawdopodobne, ale bardzo kuszące wyobrażenie. - Jak noga? - zapytał natychmiast Lorenzo, mylnie odczytując przyczynę jej westchnięcia. Czy powinna skłamać, wykorzystując ten pretekst, żeby wyjść? Zanim zdążyła się odezwać, podeszli do nich pastor z żoną i Lorenzo zaczął z nimi rozmawiać o Florencji. Jodie upiła łyk wina i zaczęła się rozglądać za miejscem na postawienie kieliszka, kiedy usłyszała ostry głos Louise: - Chciałabym zamienić z tobą słowo. - Louise stała sama, Johna nie było. - Nie myśl, że nie wiem, co zamierzasz i po co tu przyjechałaś - rzuciła wściekłym szeptem jej była przyjaciółka.