an43
56 -4- Milla wróciła do mieszkania po czwartej trzydzieści. Była tak skonana, że marzyła tylko o padnięciu na łóżko i zagrzebaniu się w pościeli. Tak blisko. Nie mogła pozbyć się tej natrętnej myśli. Przez całe lata podsycała swą nadzieję i determinację skrawkami nic niewartych, pustych informacji. Teraz wszystko się zmieniło: widziała tego człowieka, wiedziała, że żyje i że bywa w konkretnym rejonie. Jednak nie czuła nic prócz rozpaczy: mogła go dzisiaj dopaść, a on się wymknął. - Nie pozwolę się tak zdołować - powiedziała głośno, idąc do łazienki i zrzucając z siebie brudne ciuchy - Nie pozwolę! Tak przetrwała piekło ostatnich dziesięciu lat: stanowczo odmawiając poddania się. Czasem czuła się jak ci japońscy żołnierze po drugiej wojnie światowej: walczący długo po kapitulacji, której nie przyjęli do wiadomości. Nigdy go nie znajdziesz, mówili ludzie. Zajmij się własnym życiem, mówił jej własny brat. Justin był tak malutki, kiedy go porwano, że dziś nie miałaby szans go rozpoznać, chyba tylko przez test DNA. A nie mogła przecież jeździć po kraju, domagając się wykonania testów DNA wszystkim dziesięciolatkom. Zakładając, że w ogóle był w kraju. Mógł przecież równie dobrze żyć w Kanadzie albo wciąż w Meksyku. Pewna zacna, ale zupełnie zidiociała kobieta an43 57 w dobrej wierze poradziła jej nawet, aby urządzić chłopcu pogrzeb. To podobno pomaga pogodzić się ze stratą. Fakt, że Pani Dobra Rada przeżyła tę rozmowę, świadczył jak najlepiej o żelaznych nerwach i opanowaniu Milli. Justin żył. Jeśli przestałaby w to wierzyć, nie byłaby w stanie dłużej funkcjonować. W łazienkowym lustrze zobaczyła bladą, wymęczoną twarz z ciemnymi workami pod oczyma i ustami wykrzywionymi rozpaczą. Dziś wyglądała na znacznie więcej niż swoje trzydzieści trzy lata. Siwe pasmo w jej brudnych włosach zalśniło w świetle jarzeniówki. Kilka dni po porwaniu Justina jedna z pielęgniarek w klinice zauważyła, że we włosach Milli pojawiła się jasna, prawie biała smuga. Potem, na imprezach charytatywnych, których dochód przeznaczono na Poszukiwaczy, fotoreporterzy zawsze starali się uchwycić te jej siwe włosy: widomy znak rozpaczy i bólu, którego doświadczyła matka po stracie dziecka. Reszta włosów Milli pozostała jasnobrązowa, ale to białe pasmo zawsze przyciągało spojrzenia. Jutro wieczorem kolejne zbieranie funduszy, przypomniała sobie z trudem. Nie, nie jutro, dzisiaj. To, że nie przespała nocy, nie oznaczało, że dzień na nią poczeka. Ale gdy wreszcie wzięła prysznic i położyła się do łóżka w koszuli nocnej, sen nie nadchodził. Może dlatego, że otarła się dziś o człowieka, który porwał Justina. A także o śmierć, własną i Briana. Jeśliby wyskoczyła na tych czterech z pistoletem w ręku, po an43