Shey.
Zniechęcała go do siebie, jak tylko mogła, a wciąż miała wrażenie, że go to bawi. Początkowo proponował jej pomoc, ale stanowczo odmówiła. To wcale go nie ostudziło. Przychodził nadal, razem z Peterem, swoim ochroniarzem. Godzinami przesiadywali przy kawiarnianym stoliku. Peter też wkrótce stał się nieodłącznym elementem ich kawiarni. Zwłaszcza gdy Shelly była w pracy. Shelly, matka dwójki dzieci, kobieta świeżo po rozwodzie, niechętnie przyjmowała jego awanse. Pod tym względem ona i Shey zachowywały się podobnie. W połowie tygodnia sytuacja się pogorszyła, bo Tanner zaczął przysyłać kwiaty. Zdumiewał ją. Nigdy w życiu nie przypuszczała, że należy do kobiet ceniących takie gesty. Musiała mu oddać sprawiedliwość, że przynajmniej ocenił ją należycie. Zamiast róż, które same się narzucały, wybrał delikatne kompozycje ze stokfotek. I tym ją ujął. Bo gdyby już miała na coś się zdecydować, na pewno byłyby to stokrotki. Zwykłe polne kwiatki rosnące według własnego widzimisię. W sobotę przyszła do kawiarni i otworzyła drzwi. O dziwo, nie czekał na nią żaden bukiet. Tannera też nigdzie nie było. Shey przekonywała się w duchu, że bardzo się z tego cieszy. Włączyła ekspres, odebrała poranną dostawę z piekarni. Może do Tannera wreszcie coś dotarło. Tym baf dziej że niczego nie owijała w bawełnę. Zaczęła obsługiwać pierwszych klientów i'wykładać produkty do lady chłodniczej. Naraz zadźwięczał dzwonek u drzwi. Shey podniosła głowę, spodziewając się. że ujrzy Tannera. Chwilę potem gorączkowo zaczęła sobie wmawiać, że uczucie, jakie ją ogarnęło, to ulga. Bo na progu stanęła Parker. Tak, to dziwne uczucie w żołądku to ulga, że Tanner wreszcie zostawił ją w spokoju. W końcu dotarło do niego, że nic nie zdziała. - Cześć! - powiedziała do wchodzącej Parker. Parker tylko zamruczała coś niezrozumiałego. To do niej zupełnie nie pasowało. Nie mówiąc już, że takie mruczenie w ogóle nie pasowało do księżniczki. Najwyraźniej coś było nie tak. - Masz kiepski dzień? - zagadnęła Shey. - Nie, skąd - odparła Parker. - Gdyby tak było, wystarczyłoby zadzwonić do tatusia i wyżalić mu się. A on zaraz by się postarał, by wszystko było dobrze. W końcu jestem księżniczką, mogę mieć wszystko, czego tylko zapragnę. - Parker? - Shey popatrzyła na przyjaciółkę badawczo. Znała ją bardzo dobrze, domyślała się więc, że Parker zaraz wybuchnie. Szkoda, że nie ma Cary. Ona znacznie lepiej sobie radzi z takimi sytuacjami. Dużo lepiej. Shey starała się rozszyfrować, co kryje się za zaciętą miną przyjaciółki. Z pewnością chodziło o faceta. O Jacea?