milionów lat.
- Jest taka ogromna - opowiadała Lizzie dzieciom podczas podróży z Palermo - że urządzono w niej nawet salę koncertową na tysiąc osób. - O kurczę! - wykrzyknął Jack. - Mogę pojechać z wami? - zapytał Edward. - No nie wiem... - Obiecywałaś, że zabierzesz mnie kiedyś na zdjęcia! - To zależy. Arden uznał to za dobry pomysł, chociaż nie tylko ze względu na Edwarda. Grill w jaskini będzie, jego zdaniem, znakomitą scenerią odcinka poświęconego życiu rodzinnemu, który cały czas chodził mu po głowie. - Tylko kompania może poprosić ciebie i Christophera o podpisanie rezygnacji z ewentualnych roszczeń i... - urwał na widok miny Lizzie. - Jakiś problem? - Tak, ale nie z tym. Powiedziałeś, że ten odcinek będzie poświęcony rodzinie. Widzisz, Richardzie, Jacka prawdopodobnie nie da się tam zabrać, za dużo tych stopni do pokonania. Nawet nie uda mu się dotrzeć w pobliże. - Oczywiście! Głupio to wymyśliłem. - Wcale nie, pomysł był znakomity - zapewniła go szybko Lizzie. - Czy Jackowi byłoby bardzo przykro, gdybyśmy nakręcili to bez niego? On jest taki czuły na swoje ograniczenia... - Rzeczywiście. Ja też nie znoszę, gdy się go czegoś pozbawia. Niecałe dwie godziny później Arden zadzwonił z hotelu, że kompania uwaliła cały projekt. - Nie z powodu zawirowań rodzinnych - wyjaśnił. - Im chodzi o całokształt: przygotowywanie potraw w takim miejscu uznali wyraźnie za zbyt niebezpieczne. Ale mam nie tylko złe wiadomości. Lizzie, znaleźliśmy inną jaskinię. - Taką piękną jak Drogarati? - Przeciwnie. Bardzo zwyczajną, nudną jak flaki z olejem. - Więc co w niej takiego dobrego? - To, że nadal możemy kręcić w oryginalnej scenerii, ale ponieważ naszych widzów interesuje przede wszystkim Lizzie Piper i jej pokazy kulinarne, sama jaskinia jest nieistotna. Teraz rozstawimy grill przed wlotem do tej małej jaskini, na małej, uroczej plaży, gdzie Jack będzie mógł śmiało wjechać wózkiem. - Richardzie, to cudownie! - Lizzie była szczerze wzruszona. - Jak znalazłeś to miejsce? - To nie ja. Gina z tą twoją kumpelą Susan udały się wczoraj na małe polowanie. Czyli to sprawka Susan, uznała, może niesprawiedliwie, Lizzie. Bo jakoś nie umiała sobie