Boskie.
Podchodzę do lustra i wznoszę toast, pozdrawiam postać w zwierciadle. Jest piękna. Wysoka. Szczupła. Jeszcze nie widać oznak upływu czasu. Ciemne włosy opadają na ramiona miękką falą. Jej uśmiech jest zaraźliwy, a oczy to oczy kobiety, która wie, czego chce. I zawsze to dostaje. – Za nowy początek – mówię, dotykając kieliszkiem szklanej tafli i słucham cichego brzęku szkła o szkło. – Ty i ja... Długo na to czekałyśmy. – Owszem. Ale już nie – odpowiada i znacząco unosi brwi. Przeszywa mnie dreszcz na myśl, że my... że ja wkrótce zobaczę owoce mojej pracy. Okno jest otwarte. Czuję nadciągający wieczór, na niebie wschodzi blady strzęp księżyca. – Na zdrowie – mówi mi odbicie. Oczy kobiety w lustrze błyszczą psotnie, gdy unosi kieliszek. – Za nasz sukces. – Za sukces – odpowiadam z uśmiechem, który odwzajemnia. – Uda się nam. – I pijemy, jednocześnie, czujemy, jak chłodny płyn spływa do gardła. I myślimy o Ricku Bentzu. Przystojny na swój niechlujny sposób. Silny, umięśniony. O kwadratowej szczęce i oczach, które przejrzą wszelkie kłamstwa. Jest bystry i chłodny, zazwyczaj starannie skrywa uczucia. Ale i on ma piętę achillesową. Która okaże się jego upadkiem. – Brawo – mówię od lustra. Bo wiem, że już wkrótce ten skurczybyk dostanie to, na co zasłużył. Rozdział 6 Dentz miał mnóstwo rzeczy do załatwienia, a nie chciał marnować czasu. Trzeba zacząć od spraw podstawowych – musi gdzieś mieszkać. Postanowił, że zostanie w okolicy, w której kiedyś mieszkali z Jennifer, w okolicy, w której posługiwano się kodem, widniejącym na kopercie ze zdjęciami. Choć ceny pokoi hotelowych w południowej Kalifornii sięgały zenitu, udało mu się znaleźć motel w starej części Culver City, który, jak głosiła reklama, oferował niedrogie, czyste pokoje. SoCal Inn okazał się niskim, podłużnym budynkiem. Zbudowano go, jak szacował, w latach pięćdziesiątych. Oprócz przystępnych cen za tygodniowy pobyt oferował też basen, klimatyzację, kablówkę i dostęp do Internetu. Był także, jak zapewniało ogłoszenie, miejscem przyjaznym dla dzieci i zwierząt. Wszystko, czego mu trzeba. I trochę więcej. Zaparkował i wszedł do małej recepcji. Na ekspresie dogorywały resztki kawy w szklanym dzbanku. Dzieciak, na oko najwyżej czternastoletni, siedział za ladą i bawił się pilotem do telewizora zawieszonego nad stojakiem z ulotkami. – Mamo! – zawołał w stronę otwartych drzwi, po czym ponownie skupił się na telewizji. Naciskał przyciski pilota w tempie charakterystycznym dla pokolenia, dorastającego z grami wideo i SMS-ami. Jednak w telewizorze nie zmieniło się nic – ani kanał, ani głośność. O frustracji chłopaka świadczył rumieniec i zaciśnięte zęby. Bentz dochodził do lady, gdy w drzwiach stanęła kobieta. Miała rude włosy upięte na czubku głowy i rzęsy tak obficie pomalowane tuszem, że zdawały się jej ciążyć. Wyglądała na trzydzieści parę lat. Otaczał ją zapach dymu papierosowego. Była szczupła i zwinna, nosiła szorty i bluzkę wiązaną pod pachą. Identyfikator na piersi głosił, że jest to Rebecca Allison – menedżer. – Czym mogę służyć? – zapytała, a jej błyszczące usta wygięły się w zachęcającym uśmiechu. – Szukam pokoju. Jednoosobowego. Bez luksusów. – Mamy apartamenty ze wspaniałym widokiem na basen. – Błyskawicznie weszła w rolę sprzedawcy. – W każdym są drzwi na taras wychodzący na basen i ogródek. – Najtańsze? Nie przestała się uśmiechać. – No cóż, nie. Jeśli interesuje pana wersja ekonomiczna, mamy pokoje wychodzące na parking. – Podała mu ceny za dobę i za tydzień. – To mi wystarczy – zdecydował. – Na tydzień.